Wynurzenie IV - O wielkiej wojnie w której warto brać udział

John Lennon, niech słońce wieczności świeci nad jego duszą, wymarzył sobie kiedyś świat bez religii. To marzenie nie wychynęło z jego głowy ot tak sobie, lecz było odpowiedzią na krwawe konflikty, jakie wybuchały i wciąż wybuchają między przedstawicielami różnorakich wyznań. Stąd rozwiązanie – gdyby nie było religii, to nie byłoby też wojen. Równanie ze wszech miar logiczne. Chciałoby się jednak dodać: nie byłoby religii, bo nie byłoby też ludzi. Zwierzęta, jak powszechnie wiadomo, zaświatów nie uznają, w pełni skoncentrowane na walce o byt (nie walce klasowej na szczęście – no chyba że w folwarku pana Orwella). A to one, zwierzęta, wówczas królowałby na Ziemi. Zaiste, wtedy nie byłoby wojen.

Ten nasz wniosek na razie zostawmy bez komentarza – niech sobie tam tkwi, powyżej, równie apodyktyczny, co myśl zmarłego tragicznie muzyka, także wspomniana. My tymczasem pomówimy sobie o ekumenizmie. Może to jest rozwiązanie? Bo, tak z wierzchu patrząc, to idea równie piękna, jak ta o końcu wszelkich wojen. Wzajemna tolerancja. Poszanowanie odmienności. Dialog. Tak, zwłaszcza dialog – słówko nadzwyczaj wprost modne, bo wszędzie możemy słyszeć: potrzebny jest dialog, oczekujemy dialogu,  bez dialogu nie posuniemy się naprzód, musimy zrobić krok wstecz i podjąć dialog – i inne, temu podobne.

Z abstrakcji zsuńmy się do konkretu, jak po zjeżdżalni. Ekumeniczny buddysta spotyka się z ekumenicznym katolikiem. Katolik mówi – pragnę znaleźć się w niebie; buddysta odpowiada – to są półśrodki. Posiedzisz w niebie ileś tam wieków, a potem będziesz musiał zstąpić znów na ziemię i dalej się męczyć. – Jakże to? – pyta katolik. – To gdzie moja dusza ma się znaleźć, tak docelowo, jeżeli nie w niebie? – Jakże to? – dziwi się buddysta (a właściwie to się nie dziwi, bo to jest buddysta ekumeniczny). – To ty nie wiesz, że duszy nie ma, a atman jest iluzją? – Nie ma? Jakże to...

Stop! Po co wymieniać zbędne słowa? Po co nam takie dysputy? To nie prowadzi do niczego! Spróbujmy inaczej. Niech rozpocznie się…DIALOG!

 

BUDDYSTA: Bracie, szanuję i toleruję w pełni twoje poglądy.

KATOLIK: Bracie, ja również szanuję i w pełni je toleruję twoje.

BUDDYSTA: Tolerujemy się!

KATOLIK: W pełni!

BUDDYSTA: Do widzenia zatem.

KATOLIK: Do widzenia.

 

I żyli długo i szczęśliwie!

Usłyszałem jakiś szept! Zapisuję go tutaj, znów bez komentarza: I żyli długo i szczęśliwie, nie wiedząc o tym, że gdyby tak postępowali Budda i Chrystus, oni nie mieli by w co wierzyć.  

To wynurzenie jest bardzo tajemnicze. Bo o co tu właściwie chodzi? Co ja chcę powiedzieć? Że nie ma życia bez sporów, walk, napięć i sprzeczności? Że świat jest jakoś tak dziwnie urządzony, że z bólu i zniszczenia rodzi się piękno? Że apostołowie, nie w duchu tolerancji bynajmniej, lecz w pełni wiary w zbawcze słowa swego Mistrza, nawracali pogan? Że muzułmańskie meczety i katolickie katedry wydają się jednak piękniejsze od piosenek Johna Lennona? A może że za opowieściami o tolerancji kryje się obojętność? Naprawdę nie umiem odpowiedzieć na te pytania!

Żeby to jeszcze pogmatwać, chcę powiedzieć otwarcie i śmiało: wierzę w jedność wszystkich religii. Naprawdę. Tak samo jak wierzę w jedność wszystkich ludzi. Nie wierzę jednak w marksistowskie frazesy o kolektywistyczny szczęściu. Nie wierzę w kolektywizm. Jeżeli każdy człowiek jest inny, to te inności muszą się siłą rzeczy się ścierać. W Biblii napisano: bądź zimny, albo gorący, bo gdy będziesz letni, wyrzucę cię z ust moich. Zimno i gorąc ścierają się.

Letnim pozostaje tolerancja. 

                                                                                                                                         Merkuriusz